Armand Ella Ken, wychowanek Barcelony: W Sandecji będę miał możliwość regularnej gry

Justyna Krupa/Gazeta Krakowska
Armand Ella Ken zadebiutował w barwach Sandecji
Armand Ella Ken zadebiutował w barwach Sandecji Polskapresse
- Kilka razy miałem okazję trenować z pierwszą drużyną pod wodzą Pepa Guardioli. To było coś fantastycznego. Trenowanie z Iniestą, Abidalem - to cudowna sprawa i spełnienie marzeń - mówi nowy nabytek, który sześć lat spędził w La Masii.

Kilka lat temu Albert Capellas, koordynator grup młodzieżowych Barcelony powiedział o Panu: "On będzie lepszy niż Thierry Henry. To mój typ na przyszłego najlepszego piłkarza świata". Jak to się stało, że gracz z takim potencjałem wylądował w polskiej I lidze, a wcześniej w Karpatach Lwów?
Futbol jest czasem dziwny. Zdecydowałem się związać z klubem z Polski, bo tu będę miał możliwość regularnej gry. Mam 21 lat i na tym etapie ważniejsze jest dla mnie, by grać, niż to, by być częścią znanego klubu. Za jakiś czas może się po mnie zgłosić inny klub, który postawi przede mną bardziej skomplikowane cele. A co do słów Capellasa - nadal nie straciłem w nie wiary. Będę pracował, by kiedyś jednak stały się rzeczywistością.

Ale kto Panu doradził, by prosto z akademii Barcelony przenieść się do Karpat? Trudno wyobrazić sobie bardziej ryzykowny kierunek dla młodego zawodnika.
Przenosiny na Ukrainę były dla mnie gigantyczną zmianą. Futbol też jest tam inny - bardziej fizyczny. Nie miałem przy sobie ludzi, których mam teraz, którzy doradziliby mi, że to nie jest najlepszy pomysł. Po tym, jak doznałem w 2011 r. kontuzji kolana, chciałem regularnie grać i tym się kierowałem przy wyborze klubu. Po powrocie do zdrowia nie miałem zbyt wielu opcji. Nie była to najlepsza decyzja w życiu. Ale nauczyłem się dzięki temu radzić sobie z przeciwnościami losu.

Rozmawiałam o Panu z Semirem Stiliciem, który trenował z Panem w Karpatach. Stwierdził: "Ten chłopak ma pewien potencjał. A że mu w Karpatach nie wyszło? Nie tylko jemu. Karpaty to dziwny klub, gdzie więcej do powiedzenia ma prezydent niż trener".
Po części ma rację. Dlatego praktycznie wszyscy zagraniczni zawodnicy, którzy w tamtych czasach pojawili się w Karpatach, odeszli już z klubu.

Wróćmy do tego, jak doznał Pan urazu na zgrupowaniu młodzieżowej kadry Kamerunu. Barcelona wtedy nie pomogła, nie wsparła?
Po tym urazie jeszcze przez kilka miesięcy trenowałem w Barcelonie. To tak wielki klub, że potrzebuje tylko najlepszych z najlepszych. W końcu zrozumiałem, że nie jestem w takiej formie jak przed urazem. Musiałem myśleć o przyszłości. Nie mogę złego słowa powiedzieć na klub, po kontuzji wszyscy dbali o mnie jak o własne dziecko. Barcelona to nadal jest mój dom.

Udało się Panu w ogóle wrócić do dyspozycji sprzed urazu?
Pomyślałem: może straciłem nieco mojej szybkości, ale mogę to zrekompensować innymi atutami. Zacząłem pracować więcej nad tym, by lepiej grać prawą nogą, nie tylko lewą. Teraz nie odczuwam już żadnych skutków tamtej kontuzji.

Na Ukrainie musiał Pan mocno zmienić swój styl gry?
Nie powinno się zmieniać stylu. Wszystko to, czego nauczyłem się w Barcelonie, nadal mam. Gdybym zmienił całkowicie swój futbol po przyjeździe do tego regionu Europy, to byłbym tylko jednym z wielu. Chcę się wyróżniać, i dlatego będę wierny temu, czego nauczyłem się w Barcelonie.

W jednym z wywiadów wypalił Pan, że potrafi robić takie rzeczy jak Leo Messi czy Cristiano Ronaldo. Pan tak na poważnie?
Mam indywidualny sposób gry. Ale każdy ma swoich idoli. Moim jest nie zawodnik Barcy, tylko Realu Madryt. Bardzo szanuję Ronaldo za to, jak pracowitym jest piłkarzem. Gdy mamy idoli, to właśnie po to, by próbować ich naśladować. Może gdy ludzie przyjdą na mecze Sandecji, zobaczą w mojej grze nie tyle całego Ronaldo czy Messiego, ale pewne elementy.

Będzie Pan grał w Sandecji na skrzydle czy w ataku?
Lubię grać jako napastnik. Jednak decyzja należy do trenera.

Jak to się stało, że trafił Pan do akademii Barcelony?
To była dziwna historia. Byłem akurat na lotnisku odprowadzić mamę, bo miała lecieć do Francji. W tym samym momencie przebywali tam młodzi zawodnicy z fundacji Samuela Eto'o. Zapytałem mamę, jakim cudem dzieciaki z Kamerunu lecą do Hiszpanii. Byłem rozczarowany, że nie ma mnie w tej grupie, bo nie wiedziałem, że coś takiego jak fundacja Eto'o istniało. Wróciłem do domu. Kilka godzin później moja mama zadzwoniła - jeszcze przed startem samolotu - i mówi: wiesz, z kim tu teraz siedzę? Z Samuelem Eto'o! Powiedziała mu, że ma synka, który kocha futbol. Potem poznała jeszcze trenera tej fundacji i usłyszała, że jeżeli rzeczywiście jestem tak dobry, jak ona zapewnia, to mnie sprawdzą. Przez tydzień mnie testowali i w końcu trener powiedział, że chce, bym został. Po jakimś czasie graliśmy turniej na Teneryfie, po którym Barcelona zdecydowała się grupę chłopaków z Kamerunu zaprosić do swojej akademii. I tak zaczął się mój barceloński sen.

Ponoć treningi juniorów w Barcelonie często obserwuje szkoleniowiec pierwszej drużyny.
Kilka razy miałem okazję trenować z pierwszą drużyną pod wodzą Pepa Guardioli. To było coś fantastycznego. Trenowanie z Iniestą, Abidalem - to cudowna sprawa i spełnienie marzeń. Nie miałem jednak okazji porozmawiać dłużej z Guardiolą, trening musiał mi wystarczyć.

Mieszkał Pan w tym słynnym internacie z widokiem na Camp Nou? Zlatan Ibrahimović narzekał, że cała Barcelona jest jak ten internat, przesadnie zdyscyplinowana i pełna restrykcyjnych zasad.
Dyscyplina w akademii to rzecz fundamentalna. Wszystko trzeba robić według ścisłego harmonogramu. To jednak element wychowywania chłopaków na ludzi z odpowiednimi osobowościami. Tam nie kładzie się nacisku tylko na futbol. Przede wszystkim - na kształtowanie charakterów. Jesteś dzieciakiem, daleko od domu i rodziców. Potrzebujesz kogoś, kto cię zdyscyplinuje i powie: ty, przystopuj! Inaczej wielu z takich chłopaków by przepadło.

Pewnie to musi być szok, gdy nastolatek nagle wychodzi z tego systemu La Masii, trafia do innego klubu i nagle okazuje się, że tam świat nie jest już taki idealny.
To była ogromna zmiana. W Barcelonie wszystko mieliśmy przygotowane, zapięte na ostatni guzik. Mieliśmy tylko uczyć się i trenować. Gdy trafiasz do klubu, w którym musisz wiele rzeczy załatwiać sam, to jest to trudne. La Masia była naszym domem, ale trzeba dojrzeć i stać się mężczyzną.

Czego nauczyła Pana La Masia?
Uczyliśmy się tego, czego normalnie dzieciaki - angielskiego, matematyki. By każdy mógł w przyszłości wybrać własną drogę. Bo futbol to pasja. Jeśli możesz z niej uczynić sposób na zarabianie na życie - tym lepiej. Ale przygotowywano nas też na to, byśmy któregoś dnia mogli podjąć normalną pracę, w normalnym biurze. Bo piłkarz może doznać kontuzji i co wtedy? Ja wybrałem np. specjalizację marketing i finanse.

Ma Pan kontakt z piłkarzami, którzy z Panem trenowali?
Z Rafaelem Alcantarą wysyłamy sobie wiadomości w stylu "jak leci, jak ci idzie". Nie tylko z nim. Tęsknię często za Barceloną, kiedy będę miał więcej czasu, to ich odwiedzę.

Gazeta Krakowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24