Lech Poznań z Legią Warszawa nigdy się nie zaprzyjaźni... Dlaczego?

Radosław Patroniak/Głos Wielkopolski
Mecze Lecha Poznań z Legią Warszawa wzbudzają wiele emocji
Mecze Lecha Poznań z Legią Warszawa wzbudzają wiele emocji Grzegorz Dembiński/Szymon Starnawski
Mecz Lech Poznań - Legia Warszawa zawsze wywołuje poruszenie, ale nie powinien być spektaklem nienawiści. Fanów obu zespołów mnóstwo dzieli, ale łączy przywiązanie do tradycji i szacunek dla autorytetów.

Szalikowcy dzielą kibiców na prawdziwych fanów i „Januszów”. Nie wiem czy mają rację, wiem natomiast, że w Poznaniu mecze z Legią wszyscy traktują w sposób szczególny. Odwieczny rywal Kolejorza wywołuje irracjonalne zachowania. Na mecz ze stołeczną jedenastką chcą nawet iść ci, którzy nie wiedzą, co to „spalony”. Na czym więc polega antywarszawska fobia i dlaczego tak bardzo rozgrzewa umysły?

Odwzajemniona niechęć

– Głównym powodem nienawiści poznańskich fanów do tych z Warszawy jest fakt, że ci pochodzą ze stolicy. Może to brzmi głupio, ale wszyscy wiedzą, jaką mentalność mają warszawiacy. Są bardzo pewni siebie. Druga sprawa to ich barwy... Każdy kibic Lecha wie o tym, że to, co zielone to złe i trzeba to nienawidzić. Fani w Poznaniu nie tylko nie lubią kibiców Legii, ale nie lubią też całej Warszawy. Mają wstręt do ich stadionu, zawodników itp. Może i jest to bez sensu, ale nie sądzę, by kiedykolwiek się to zmieniło – tłumaczy Arkadiusz Szymanowski, zagorzały sympatyk Kolejorza.

Uczucia niechęci są odwzajemnione, o czym przekonuje z kolei jeden z filarów nie istniejącego tygodnika „Nasza Legia”, Maciej Dobrowolski. – Animozje przekazywane są z pokolenia na pokolenia. A zaczęły się od słynnej bitwy kibiców w Częstochowie. Inaczej jednak jest traktowany Poznań przez warszawiaków, a inaczej stolica przez poznaniaków. Ci ostatni nie lubią Warszawy, bo to stolica, a my stosunek do Poznania mamy obojętny. To jedno z wielu miast w Polsce, ale wyjazd do niego traktujemy zawsze prestiżowo

Z drugiej strony inwazja na Kraków jest zawsze porównywalna z tą na Poznań – zauważył Dobrowolski, który jeździ na mecze wojskowych od 1989 roku, a od ponad pół roku jest na wolności, po tym jak spędził 40 miesięcy w areszcie bez wyroku (jeden ze stadionowych chuliganów pomówił go o handel narkotykami). Na wielu meczach i imprezach pojawiały się transparenty z napisem „Maciek 3m się” i „Uwolnić Maćka”. Wstawiło się za nim wiele znanych osób, m.in. Zbigniew Boniek, Artur Boruc czy muzyk Kazik Staszewski.

Przyjaźni nigdy nie będzie

Przeszłość i wrogie nastawienie da o sobie znać na trybunach. - Tym meczem żyją poznaniacy już po ogłoszeniu terminarza rozgrywek. Tym razem będą śpiewać i dopingować swój ukochany klub wszystkie sektory, a nie tylko kocioł i najwierniejsi fani – mówił z przekonaniem Szymanowski.

Oby tylko wokalne zaangażowanie nie ograniczało się do znanej piosenki, zaczynającej się od słów „Legia to...” Dlatego oglądanie z trybun meczu z Legią z małymi dziećmi to kiepski pomysł. Od niewybrednych okrzyków mogą puchnąć uszy.

– Braterstwo legionisty z lechitą... Publicznie jest to niemożliwe. Nikt w Poznaniu nie powie, że jest za Legią i za Lechem. Przyjaźni między kibicami obu drużyn nigdy nie będzie, bo być nie może – dodał Szymanowski.

Rozpierała ich duma, a miny mieli ponure...

– Niekoniecznie trzeba walczyć na pięści. Lepszym pomysłem jest stworzenie gorącej atmosfery i przygotowanie ciekawej oprawy – tłumaczył Piotr Podolczak, jeden z tych, którzy pamiętają Lecha jeszcze z czasów gry na Dębcu. – Na pierwszy mecz Kolejorza zabrał mnie ojciec w 1969 r., znany kronikarz życia klubu, więc na miłość do Lecha skazany byłem już od dzieciństwa.

Podolczak opowiedział niecodzienną historię, dotyczącą wyjazdowego spotkania z Legią w 1985 r. (Lech wygrał wtedy 2:0). – Wspólnie z moim przyjacielem, Arturem Nowakiem, nie załapaliśmy się na wejściówki z puli dla kibiców. Postanowiliśmy więc jechać do Warszawy pod krawatem, w celach... naukowych. W rzeczywistości kupiliśmy bilety w kasie i całe spotkanie obejrzeliśmy w sektorze legionistów na „Żylecie”. Po akcjach Miłoszewicza i Okońskiego puszczaliśmy do siebie oko. Rozpierała nas radość i duma, ale twarze i miny mieliśmy ponure... – wspominał Podolczak.

Bayern Monachium w przaśnym wydaniu

Tworzeniu dobrych relacji nie sprzyjało transferowanie zawodników z jednego klubu do drugiego (głównie z Lecha do Legii). – Dawniej wykorzystywanie wojskowej generalicji i sowieckich korzeni pozwalało powoływać do służby wojskowej wyróżniających się piłkarzy innych klubów. I przez wiele lat było darmową formą ich pozyskiwania. W dzisiejszych czasach stolyca ze swoim zapleczem finansowym, powoduje że „skupują”, co lepszych piłkarzy, bo sami nie potrafią nikogo wychować.

Taki polski Bayern Monachium w przaśnym wydaniu. Szkoda mi choćby naszego Krzysztofa Rutkowskiego. W latach 70-tych zniszczyli chłopaka. Polski „Netzer” wrócił z wojska jako cień samego siebie – przypomniał z kolei Wojciech Dera, wierny fan Kolejorza i organizator wystawy „Ze zbiorów poznańskich kiboli”.

Szacunek dla byłych graczy

Tych ostatnich łączy z legionistami przywiązanie do tradycji i szacunek dla autorytetów. – Prawdziwy kibic musi być z drużyną na dobre i złe. Starsi muszą też uczyć młodszych miłości do klubu i miasta, a niekoniecznie do zawodników, bo ci przychodzą i odchodzą. Oczywiście są wyjątki. W Poznaniu wszyscy szanują Piotra Reissa. W Warszawie natomiast jest kult Kazimierza Deyny i podziw dla bramkarza Artura Boruca. Mimo że gra w Anglii, wciąż jest w naszych sercach, bo jest po prostu jednym z nas. Przywiązanie do barw to dziś rzadkość i dlatego ci, którzy dochowują wierności, mogą liczyć na wdzięczność kibiców – przyznał Dobrowolski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24