Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Wasilewski: Z Wisłą zawsze było mi po drodze

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Anna Kaczmarz
– To moja osobista wygrana, że podniosłem się po takiej kontuzji, po której do dzisiaj mam śruby w nodze. Nadal jednak funkcjonuję w futbolu, zagrałem w Anglii, coś tam osiągnąłem, a teraz w wieku 37 lat wciąż mogę cieszyć się grą w piłkę – mówi Marcin Wasilewski, piłkarz Wisły Kraków.

– Podczas poniedziałkowej prezentacji powiedział Pan, że potrzebuje kilka dni treningów, żeby określić dokładnie stan swojego przygotowania i ile brakuje Panu do kolegów z drużyny pod tym względem. Po tych kilku dniach i 60 minutach w sparingu z Puszczą Niepołomice zna Pan już odpowiedź na pytanie, ile rzeczywiście Panu brakuje?
– Nie, jeszcze tego nie wiem. Dalej jest wielka niewiadoma. Nie ma co porównywać treningów, czy nawet meczów sparingowych do spotkań o punkty. Siedem miesięcy zrobiło swoje. Dlatego jest jeszcze trochę rzeczy do nadrobienia, trochę do poprawienia. Wiem to dobrze i chcę się skupić w tym momencie na pracy i dojściu do takiego poziomu, który ułatwi mi odpowiednie prezentowanie się na boisku.

– Czyli w poniedziałek w meczu z Bruk-Betem Termalicą jeszcze Pana nie zobaczymy w akcji?
– Raczej nie.

– Wrócił Pan do rodzinnego miasta. Ma Pan poczucie, że to jest domknięcie klamrą całej pańskiej kariery?
– Myślę, że tak. Czasami gdy budzę się, dociera do mnie jak szybko ten czas zleciał. Gdy wstałem z łóżka 30 czerwca i uświadomiłem sobie, że właśnie skończył się mój kontrakt z Leicester, pomyślałem sobie, że jeszcze bym pograł, ale też przed moimi oczami przeleciały te wszystkie obrazy z mojej kariery. Szybko to minęło, ale głód piłki pozostał cały czas ten sam. Futbol jest moją pasją i to nigdy się nie zmieni. Dlatego tak brakowało mi przez ostatnie miesiące treningowego rytmu, dyscypliny. Nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. Dlatego też sam narzuciłem sobie rytm treningowy. Chodziło również o to, że jeśli zadzwoni telefon, to żebym był w miarę gotowy. Żebym w miarę wyglądał jak piłkarz.

– Dzisiaj wstaje Pan już w lepszym humorze?
– Jak najbardziej. Nawet moja żona to zauważyła, że nie jestem już taką marudą, która do wszystkiego się przyczepiała. To wynikało z tego, że brakowało mi atmosfery szatni, boiska. Teraz na szczęście to się zmieniło.

– Wspomniał Pan o obrazach z kariery. Ma Pan poczucie, że była ona modelowa? W Polsce przechodził Pan systematycznie do coraz lepszych klubów. Później był Anderlecht, uznana firma, ale nie z najbardziej topowej ligi. I wreszcie Anglia.
– Rzeczywiście, moja kariera rozwijała się harmonijnie. Dochodziłem do wszystkiego stopniowo. To, co jednak udało mi się osiągnąć w Anglii nawet dla mnie było zaskoczeniem. Myślałem, że to już mi się nie uda, że nawet przez tę moją kontuzję będzie to niemożliwe i że wymarzoną Premier League będę mógł oglądać tylko w telewizji. Los sprawił mi jednak przyjemnego psikusa. Osiągnąłem to, o czym zawsze marzyłem. Już jako dzieciak mówiłem, że Anglia jest tym wymarzonym miejscem, gdzie chciałbym kiedyś zagrać. Udało się.

– Zanim Pan tam trafił, był Anderlecht. Stał się Pan w tym klubie postacią wręcz kultową. Skąd się to wzięło?
– Nie mam pojęcia. Myślę, że ludzie po prostu docenili moje podejście do treningów, moje zaangażowanie na boisku. Doszła do tego również kontuzja, po której potrafiłem wrócić na boisko i znów coś dawać od siebie klubowi. Gdy jednak przeszedłem już do Leicester i zobaczyłem na meczu z Millwall kibiców Anderlechtu przeżyłem szok. Niby już nic nie miałem wspólnego z ich drużyną, a jednak oni specjalnie dla mnie jeździli na mecze „Lisów”. Już wiem, że planują również przyjechać do Krakowa na mecz Wisły.

– Utrzymuje Pan z nimi prywatne kontakty?
– Z niektórymi tak, znamy się od dziesięciu lat. To jest bardzo miłe.

– To jest coś, co oprócz tytułów, które Pan wywalczył, ceni Pan sobie najbardziej w swojej karierze?
– Zdecydowanie. Myślę, że każdy, nieważne jaki zawód by wykonywał, chciałby, żeby jego praca była doceniana. Najważniejsi są ludzie, którzy cię oceniają. Jeśli oni wypowiadają się z podziwem, szacunkiem na temat mojej gry, zaangażowania, to jest najwyższa wartość. Myślę, że kibica się nie oszuka. On może wybaczyć błędy, bo te każdemu mogą się przytrafić. Jeśli jednak widzi takie prawdziwe zaangażowanie, oddane serce, to zostanie to docenione. Tego zaangażowania nie może zresztą zabraknąć w profesjonalnej piłce.

– Najtrudniejszy moment w pańskiej karierze to pamiętna kontuzja po brutalnym faulu Axela Witsela. Jaki jest dzisiaj pański stosunek do Belga?
– Nie ma co o nim mówić. Odciąłem się już od tego tematu, choć oczywiście trudno o tym zapomnieć. Przeszedłem sześć ciężkich operacji. Lekarze opowiadali mi, że po tym, jak przywieźli mnie do szpitala, dostałem tyle morfiny, że nie bardzo wiedziałem, co się dzieje. Z żoną rozmawiałem tak, jakby nic się nie stało. Lekarz mówił mi, że pierwsze pytanie, jakie zadałem, to kiedy będę mógł grać. Jak już wszystko skończyło się dobrze, jak wróciłem na boisko, ten lekarz powiedział mi, że tak naprawdę miałem szczęście, że w ogóle chodzę. Wiadomo jednak, że dla lekarza byłem kolejnym pacjentem, a dla mnie futbol to całe życie.

– Powrót na boisko po tej kontuzji to jest dla Pana największe zwycięstwo w karierze?
– Jak najbardziej. To moja osobista wygrana, że podniosłem się po takiej kontuzji, po której do dzisiaj mam śruby w nodze. Nadal jednak funkcjonuję w futbolu, zagrałem w Anglii, coś tam osiągnąłem, a teraz w wieku 37 lat wciąż mogę cieszyć się grą w piłkę.

– Przenosząc się do Leicester spodziewał się Pan, że to może być aż tak piękna przygoda?
– Chciałem spełnić marzenie i zagrać w Anglii. Tak sobie układałem w głowie, że grając na zapleczu Premier League będzie można zagrać z jedną czy drugą drużyną z ekstraklasy, choćby w jakimś pucharze i choć trochę poczuć ten najwyższy poziom. To, co jednak się stało, przeszło moje najśmielsze oczekiwana, marzenia. My w każdym sezonie zrobiliśmy z Leicester coś, co się na długie lata zapisze w historii tego klubu. Jak awansowaliśmy do Premier League, wszyscy typowali nas jako pierwszego spadkowicza. Wszyscy komentowali to w taki sposób, że spadnie Leicester i ktoś jeszcze. A my mieliśmy znakomity finisz, gdy przegraliśmy tylko z mistrzem Anglii Chelsea. Później było mistrzostwo, Liga Mistrzów. Trudno nawet mówić, że to przerosło moje oczekiwania, bo moje oczekiwania w momencie wyjazdu do Anglii, nawet nie zbliżyły się do tego, co stało się w Leicester.

– Traktuje to Pan trochę w taki sposób, że los nagrodził Pana za poświęcenie, za walkę o powrót na boisko po tak ciężkiej kontuzji?
– Tak, myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Ta kontuzja też czegoś mnie nauczyła. Można dzisiaj wiele mówić, ale najwięcej na temat tego, co ja przeżyłem, wie moja rodzina. Nie należę do osób, które będą się skarżyć na to, co mnie spotkało, ale jeśli można mówić o nagrodzie za wytrwałość i ciężką pracę, to rzeczywiście gra w Leicester czymś takim była.

– Poznał Pan Premier League od środka. To rzeczywiście jest tak wyjątkowa liga?
– Jest. To jest inny świat. W ogóle w Anglii piłka jest traktowana jak religia. Nawet jak odprowadzałem dzieci do szkoły, to dzieciaki wszystko wiedziały o piłce, każdy mecz był komentowany. To jest po prostu styl życia. Tam dziadek idzie na mecz z synem i wnukami. Ludzie mają stałe miejsca przez dziesięciolecia na stadionie. Kibicuje się swoim klubom bez względu na to, z kim grają. Coś pięknego. Cieszę się ogromnie, że mogłem dotknąć tego świata. Teraz wiem, że to, o czym marzyłem jako dzieciak, spełniło się w stu procentach.

– W Leicester miał Pan okazję spotkać się Bartoszem Kapustką. Nie poszło mu tam jednak najlepiej. Myśli Pan, że za szybko wskoczył na taki poziom?
– Nie, absolutnie. Z Bartkiem cały czas mam kontakt, nawet ostatnio mu powiedziałem, żeby nie dał sobie wmówić, że popełnił błąd. Jeśli przychodzi do ciebie mistrz Anglii, to po prostu się nie odmawia. Inna sprawa, że Bartkowi ciężko było wskoczyć do składu, przebijać się przez tak mocną konkurencję. Teraz jednak to wypożyczenie do Freiburga dobrze mu zrobi. Wróci do Leicester silniejszy, z większym bagażem doświadczenia. Dla młodego zawodnika najważniejsza jest gra i myślę, że Bartek jeszcze raz wejdzie do Leicester. Tym razem z większym przytupem.

– Zagrał Pan 60 razy w reprezentacji Polski, m.in. na dwóch wielkich turniejach. Nie ma Pan jednak poczucia, że w tej przygodzie z kadrą zabrakło takiego sukcesu, jak choćby osiągnęła nasza reprezentacja na mistrzostwach Europy we Francji?
– Oczywiście, że mam takie poczucie. W kadrze spędziłem dziesięć lat, odliczając oczywiście czas, który poświęciłem na dojściu do siebie po kontuzji. Mieliśmy fajną grupę ludzi, tylko wyników zabrakło, a one są w sporcie przecież najważniejsze. Najbardziej żal Euro w Polsce. Później od wielu ludzi słyszałem w Anglii, którzy byli u nas na mistrzostwach, jak znakomity turniej zorganizowaliśmy, jak świetnym krajem jest Polska. Z jednej strony odczuwałem dumę, słysząc te słowa, ale z drugiej żal, że przy tak dobrej organizacji turnieju, akurat my piłkarze nie sprostaliśmy oczekiwaniom.

– Zaczęliśmy od Wisły, więc na niej zakończmy. Pan kontakt z drużyną „Białej Gwiazdy” utrzymywał od dłuższego czasu, prawda?
– Z Wisłą zawsze mi było po drodze. Koledzy, jak tylko byłem w Krakowie, zapraszali mnie na mecze. Były wspólne wyjścia na kolacje. W Wiśle zawsze drzwi były dla mnie otwarte. Gdy przyjeżdżałem np. do kraju na wakacje, mogłem korzystać z obiektów klubu. Pomagali mi też ludzie ze sztabu medycznego w różnych sytuacjach. Nawet teraz, jeszcze przed podpisaniem kontraktu, przyjeżdżałem z Pawłem Brożkiem do Myślenic, żeby popracować w ośrodku Wisły. To, że ludzie w tym klubie zawsze byli dla mnie życzliwi, też miało wpływ na podjęcie decyzji o związaniu się z Wisłą kontraktem. Teraz postaram się za tę życzliwość odpłacić na boisku dobrą grą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Marcin Wasilewski: Z Wisłą zawsze było mi po drodze - Gazeta Krakowska

Wróć na gol24.pl Gol 24