Koniec "Pucharu Pasztetowej", czyli po co nam właściwie Puchar Ekstraklasy?

Natalia Krawczyk
Logo
Logo Materiały reklamowe
„To jest już koniec, nie ma już nic, jesteśmy wolni, możemy iść…” – chciałoby się przytoczyć piosenkę Elektrycznych Gitar. Ale zastanawiając się głębiej, jeśli teraz po Pucharze Ekstraklasy zostało wielkie NIC, czy podczas jego rozgrywania było wielkie COŚ?

Pewnie taka wizja była na początku sezonu 06/07 kiedy to rozgrywki te, zostały wcielone w piłkarskie życie. I musiało zapowiadać się chyba całkiem ciekawie, gdyż znaleźli się nawet chętni do transmisji. No bo przecież aspiracje były duże. Chciano zrobić angielską piłkę w Polsce? Najwidoczniej, gdyż wielu zazdrościło Wyspiarzom meczów w systemie środa-sobota. Że to niby ogranie młodych? Że niby „częściej” przełoży się na „lepiej”? Być może. Jednak tu jest Polska. Tu nawet raz na tydzień kibice potrafią przysypiać na trybunach, patrząc na „zaangażowanie” piłkarzy.

Co z tego wyszło, każdy chyba widział. Albo i nie widział. A jak nie widział na żywo, to mógł spokojnie spać. Bo ani nie zmarzł, ani się nie denerwował. Zgodnie z powiedzeniem, że im człowiek mniej wie, tym lepiej śpi. Im mniej widzi, też. A Puchar Ekstraklasy działał na kibiców jakby był nafaszerowany kofeiną. A jak ktoś nie widział w TV, to jeszcze lepiej. Bo i dobrze spał i wie co u Mostowiaków.
Jeśli jednak znaleźli się samobójcy, którzy na mecze pucharowe się mimo wszystko wybrali i przeżyli tenże zamach na swoje życie, to chyba wypada im pogratulować. Bo Anglii to tam raczej było niewiele. Zamiast 40tysięcznego tłumu kibiców, na trybunach do ostatniej minuty meczu zostawało raptem ze 40, i to tych najwytrwalszych. Widowisko to może było, ale i atmosferyczne. Mnie te rozgrywki kojarzą się głownie z zimnem, wiatrem i dziką śnieżycą. A no i z panami, odśnieżającymi pole karne. Oczywiście tylko te, należące do gospodarzy. Z dopingiem też wyszło niekoniecznie. Od kibiców głośniejsi byli pokrzykujący piłkarze. I to chyba jedyny pozytywny akcent tych rozgrywek.

Aspekt trenerski i piłkarski też nie przedstawiał się zbyt kolorowo. Trafnie i w swoim stylu podsumował to Franciszek Smuda, nazywając te rozgrywki Pucharem Pasztetowej. Bo cóż było to innego? Nikt nikomu krzywdy nie chciał zrobić. Troska o przeciwnika była aż tak duża, że walki na boiskach nie było prawie wcale. Ba, chwilami nie było jej w ogóle. Puchar Ekstraklasy miał dawać okazję do gry młodym, niedoświadczonym czy testowanym piłkarzom. Cóż z tego, że w wyjściowej jedenastce musiało być ośmiu graczy pierwszego składu? Zasadniczo nic. Tak czy tak, mecze te odbywały się najmniejszym nakładem sił. Tak więc młodzi chcąc nie chcąc nie poczuli smaku prawdziwego futbolu. Smak poczuli za to wszyscy piłkarze i był to raczej smak gryzionej trawy. Świetnie było to widać w pomeczowych wywiadach, bo przecież tak się staraliśmy. A tu psikus!

Jednak jeszcze większy psikus zapowiedziała nam Ekstraklasa SA, która ma zamiar przywrócić „Puchar Pasztetowej” do terminarzu polskich rozgrywek już w przyszłym sezonie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24