Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polacy w Premier League, czyli historia niepowodzeniami pisana

Maciej Kanczak
W ostatnim dniu okienka transferowego Kamil Grosicki wylądował w Hull City
W ostatnim dniu okienka transferowego Kamil Grosicki wylądował w Hull City East News
Polscy piłkarze od lat mają uznaną markę i opinię w Premier League. Szkoda, że dotyczy to tylko i wyłącznie bramkarzy. O ile kwintet Artur Boruc, Jerzy Dudek, Łukasz Fabiański, Tomasz Kuszczak i Wojciech Szczęsny rozegrał na Wyspach wiele kapitalnych i pamiętnych spotkań, o tyle o ich kolegach z pola pamięta się i mówi niewiele. Czy Kamil Grosicki przełamie tę niemoc i udowodni, że polski zawodnik w Anglii potrafi nie tylko piłkę łapać, ale i ją kopać?

Od momentu powołania do życia Premier League w sezonie 1992/1993 wystąpiło w niej, pomijając golkiperów, ośmiu graczy z pola. Dziewiąty, od lata 2016 cierpliwie czeka na debiut. Łącznie Polacy mają na koncie 117 meczów i dwa gole. Jakiekolwiek stosować kryteria przy ocenie tego dorobku, nie da się go uznać, chociażby za przyzwoity. Oto historie polskich graczy w angielskim chłodzie i deszczu. Historie niepowodzeniami pisane.

Warzycha ambasador

Robert Warzycha to w powyższej analizie, wyjątek potwierdzający regułę. Gdy ludzie pytają go: „Robert, jak to w ogóle było z tą Premier League?”, wychowanek Budowlanych Działoszyn nie musi czerwienić się ze wstydu i spuszczać na dół głowy. 27 meczów i 1 gol w ciągu dwóch sezonów to porządny dorobek, zwłaszcza, że mówimy o czasach, kiedy obecność stranierich w wyjściowych składach była jeszcze traktowana jako anomalia. Tymczasem Warzycha dostąpił zaszczytu bycia jednym z zaledwie trzynastu piłkarzy, spoza Wysp Brytyjskich, którzy wystąpili w premierowym sezonie „odrestaurowanej” ligi angielskiej. Niewiele jednak zabrakło, by Polak nad Tamizę... nigdy w życiu nie trafił. - Kiedyś na spotkaniu kibice Górnika pytali mnie, gdzie nie chciałbym grać. Odpowiedziałem, że w Anglii. Wcześniej interesował się mną podobno Manchester United. Razem z Tomkiem Cebulą otrzymaliśmy zaproszenie z tureckiego Fenerbahce. W końcu jednak wyjechałem do Evertonu. Działacze tego klubu widzieli mnie w meczach reprezentacji z Anglią i Irlandią i pomyśleli, że przydałby im się taki szybki, boczny obrońca – wspominał swego czasu w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.

Transfer jednak doszedł do skutku, a były gwiazdor zabrzan mógł w spokoju wykuwać swoje nazwisko w annałach Premier League. W sezonie 1992/1993 to on był pierwszym piłkarzem, nie dysponującym paszportem Zjednoczonego Królestwa Brytyjskiego, który wpisał się na listę strzelców w PL. I to w jakich okolicznościach! Rzecz miała miejsce w sierpniu 1992 r., na Old Trafford, gdzie Everton złoił skórę przyszłym mistrzom Anglii, wygrywając 3:0. Warzycha zanotował trafienie na 2:0. W rozmowie z anglia.goal.com tak wspominał ten moment: „Szedłem prawie od połowy, miałem przed sobą Pallistera. Bujnąłem go w lewo, a później w prawo i strzeliłem w górny róg bramki. Później tak ogromnie się cieszyłem, że drużyna nie mogła mnie dogonić. Tak byłem po tym zmęczony, że trener musiał mnie zdjąć z boiska”.

W okresie rodzenia się potęgi, zarówno sportowej, jak i komercyjnej Premier League, Warzycha jawił się jako idealny ambasador polskiego futbolu na Wyspach. Zwłaszcza, że Anglicy o naszej piłce nie mieli na początku lat 90-tych zbyt dobrego zdania. - Jako Polak jestem dla Anglików piłkarzem egzotycznym. Nasz futbol traktują lekceważąco. Raz z nimi wygraliśmy za Górskiego. Ale przez 20 lat zdążyli zapomnieć. Teraz, dopóki znów ich nie pokonamy, nie będą nas szanować – mówił w wywiadzie dla „GW”. Jego następcy niewiele zrobili, by ten obraz polskiego gracza poprawić.

„Kuba” na zawsze w pamięci

Starał się jak mógł Dariusz Kubicki, który w Premier League reprezentował barwy dwóch klubów: Aston Villa Birmingham i Sunderland AFC. O wiele mocniejsi w tamtym czasie byli „The Villans”, ale akurat na Villa Park, popularny „Kuba” nie pograł sobie zbyt dużo. W inauguracyjnej kampanii PL, w której bordowo-niebiesko-biali zdobyli wicemistrzostwo Anglii, menedżer Ron Atkinson ani razu nie skorzystał z usług polskiego obrońcy. W kolejnym sezonie, „The Lions” mocno spuścili z tonu, na koniec rozgrywek zajmując dopiero 10. miejsce, ale sytuacji Kubickiego i tak niespecjalnie to poprawiło, gdyż na murawie zameldował się tylko dwukrotnie. Zresztą, w w hrabstwie West Midlans spędził tylko pierwszą część sezonu, gdyż w drugiej wylądował w Sunderlandzie, który ambitnie walczył o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. „Czarnym Kotom” ta sztuka udała się dopiero w sezonie 1995/1996, ale ich pobyt w Premier League trwał zaledwie sezon. Chociaż jeszcze pod koniec stycznia, podopieczni Petera Reida zajmowali 11.miejsce, ostatecznie finiszowali na 18. pozycji. Reprezentacyjny defensor również maczał w tym palce, bo w sumie zaliczył w tamtych rozgrywkach 27 spotkań. Na nic absolutnemu beniaminkowi PL zdały się domowe wiktorie z Arsenalem, Chelsea i Manchester United. Fatalny luty, w którym przegrali wszystkie spotkania, sprawił, że od marca w przypadku piłkarzy ze Stadium of Light zaczęła się rozpaczliwa gra o przetrwanie.

Mimo że wychowanek Meblarza Nowe Miasteczko nie zapobiegł degradacji „The Mackems”, na Roker Park do dziś wspominają go z estymą i sentymentem. On sam z kolei, mając na koncie ponad 100 spotkań w czerwono-biało-czarnych barwach, wiedział, że może sobie pozwolić na więcej niż jego klubowi koledzy. Najlepiej świadczy o tym sytuacja z 1997 r., kiedy Kubicki, odmówił wyjazdu na ligowy mecz z Leeds United, kiedy dowiedział się, że nie znajdzie się dla niego miejsce w pierwszym składzie. W „Przeglądzie Sportowym” tak wspominał incydent wspominał następująco: „[...] po piątkowym treningu Reid, wziął mnie na rozmowę. Kolejkę wcześniej graliśmy z Evertonem i ja grałem wyjątkowo na lewej obronie, a na prawej Gareth Hall. Powstrzymywałem Andreja Kanczelskisa na tyle dobrze, że trafiłem do jedenastki kolejki. Lecz gdy jechaliśmy do Leeds, akurat wyleczył się Martin Scott, nominalny lewy obrońca sprowadzony z Bristol City. Reid powiedział: „Nigdy nie tłumaczę się zawodnikom, ale grałeś dobrze, więc powiem: nie chcę zmieniać dwóch pozycji, a Scott kosztował 750 tysięcy funtów. Dla naszego klubu to bardzo dużo. Skoro jest sprawny, musi grać”. Zapytałem, czy jest pewny. Odparł, że tak. Byłem w szerokiej kadrze, ale zamiast do autobusu, wsiadłem do samochodu i pojechałem do domu”. „Pawie” ostatecznie pogoniły ze swojego podwórka „Czarne Koty” wygrywając 3:0, a menedżer Reid poprosił Kubickiego, by obaj puścili całe wydarzenie w niepamięć. Tak też się stało. Szkoda tylko, że w ten sposób Polakowi koło nosa przeszła okazja wyrównania rekordu Georga Mulhalla, w ilości rozegranych meczów z rzędu (Mulhall miał ich 125, licznik „Kuby” zatrzymał się na 124).

Fani Sunderlandu do dzisiaj pamiętają o Polaku. Gdy jeden z młodszych sympatyków zapytał na klubowym forum, czy Kubicki faktycznie był taki dobry, jak się o nim pisze, jeden ze starszych stażem zwolenników SAFC napisał: „To był doskonały zawodnik. Jedną z największych tajemnic wszechświata jest, dlaczego nagle jego kosztem zaczął grać Gareth Hall”.

Ikar znów w dół runął

Grzegorz Rasiak u bram piłkarskiego raju stawał dwukrotnie: najpierw we wrześniu 2005 r., a następnie w lutym 2008 r. Pobytem w niebie nie nacieszył się jedno długo i w obu przypadku, już po pół roku jak niepyszny, musiał wracać do czyśćca, czyli The Championship. Na zapleczu angielskiej elity rządził niepodzielnie: 173 mecze i 63 gole w barwach Derby County, Southampton FC, Watford FC i Reading FC to liczby, które muszą budzić szacunek i uznanie. Z kolei 15 spotkaniami dla Tottenham Hotspur i Bolton Wanderers, nawet jeśli miały one miejsce w Premier League, nie ma co się zbytnio chwalić. Dlaczego zatem „Rossi” nie podbił ligi angielskiej, mimo faktu, że przecież idealnie odnajdywał się na jej zapleczu?

Najprościej byłoby powiedzieć, że na White Harte Lane nie dostał zbyt wielu szans. A może, patrząc na to jak klasowych miał konkurentów do gry w ataku (Jermain Defoe, Robbie Keane, Ahmed Hossam Mido), może właśnie otrzymał ich wystarczająco dużo, by ocenić, czy podoła wymogom jednej z najcięższych lig w Europie? Fakty są jednak takie, że w nowych barwach reprezentacyjny atakujący błysnął tylko w debiucie, kiedy to w meczu z Liverpool FC wpakował piłkę do bramki Jose Manuela Reiny, ale arbiter niesłusznie gola nie uznał. Później, Polak trafił również w poprzeczkę. Ogólnie, w premierowym występie dla „Spurs” był aktywny, szukał gry, pokazywał się partnerom. Sztab szkoleniowy i kibice mogli mieć zatem nadzieję, że rosły napastnik będzie się z meczu na mecz rozkręcał, ale tak nie było. Poziom Premier League okazał się nie do przeskoczenia, dlatego Jol zimą oddał swojego podopiecznego na wypożyczenie do Southampton FC. Holender tak skomentował pierwsze pół roku „Rossiego” w stolicy Anglii dla „BBC”: - Widziałem, że potrzebuję czasu, żeby wkomponować się w zespół i zacząć grać, tak jak od niego oczekujemy. Problem jest tylko jeden – wobec Tottenhamu są tak wielkie oczekiwania, że muszę mieć zawodników w najwyższej dyspozycji. Dlatego myślę, że wypożyczenie to doskonałe rozwiązanie dla obu stron. Jol zapewniał również, że liczy na „Rossiego” w kolejnym sezonie. Problem w tym, że przed startem kampanii 2006/2007 na WHE zawitał sam Dymitar Berbatow, zatem stało się jasnym, że nikt już na przebudzenie Polaka czekać nie będzie. Ten pozostał na St. Mary Stadium, zaś dla kibiców „Kogutów” pozostał wdzięcznym tematem do żartów. I tak, w ubiegłym roku, na prima aprilis jeden z nich wrzucił na twittera statystykę, świadczącą o tym, że Rasiak miał największą skuteczność strzałów ze wszystkich graczy Tottenhamu w ostatnich latach. Z kolei portal cartilagefreecaptain.sbnation.com, już całkiem na poważnie, opublikował jedenastkę najgorszych transferów 2-krotnych mistrzów Anglii w ostatniej dekadzie. Oczywiście znalazł się w niej polski napastnik. Autorzy raportu, tak argumentowali swój wybór: „Gdy Rasiak przechodził do Tottenhamu, Jol komplementował go, mówiąc, że to wysoki, silny, ciężko pracujący i niezwykle skuteczny napastnik. Żadnego z tych atutów, w barwach „Kogtów” jednak nigdy nie zademonstrował”.

Zupełnie inna historia to wypożyczenie do Boltonu Wanderers, zimą 2008 r. „Rossi” spokojnie i bez presji grał sobie w The Championship, w barwach Southampton FC i zaciekle walczył o miejsce w reprezentacji Polski na finały EURO 2008. Ulubieńcem Leo Beenhakkera nigdy nie był, zatem doskonale zdawał sobie sprawę, że jakikolwiek przestój w występach może sprawić, że do Austrii i Szwajcarii nie pojedzie. Mimo to oferta zastąpienia Nicolasa Anelki na Reebok Stadium, nawet w ramach zaledwie sześciu miesięcy była tak kuszącą, że Rasiak zdecydował się na przenosiny do północno-zachodniej Anglii. Wojciech Młynarski w piosence „Jeszcze w zielone gramy” śpiewał: „...i myśli sobie Ikar, co nie raz w dół już runął, jakby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął...”. Były gracz Dyskoboli Grodzisk Wielkopolski postąpił zatem wedle słów tego utworu, ale skończył również marnie, jak ten mitologiczny bohater. Słońce Premier League grzało za mocno, a skrzydła z wosku szybko się roztopiły, podobnie jak marzenia o dłuższym zakotwiczeniu w tych rozgrywkach oraz występie na ME. Kontrowersyjny Francuz w Boltonie w ciągu dwóch lat gry rozegrał 53 spotkania i strzelił 21 goli, licznik jego „następcy” zatrzymał się na siedmiu grach.

Po latach, grając znów w The Championship w ekipie Reading FC, ale bez widoków na kolejne szanse w Premier League, Rasiak w wywiadzie dla „Futbol News” z niebywałym spokojem podchodził do oceny swoich prób zaistnienia na arenie najstarszych rozgrywek świata. „[...] To znakomita liga, w której bardzo ciężko się przebić. Idąc do Boltonu na wypożyczenie, wiedziałem, że mam być tylko zmiennikiem, ale postanowiłem zaryzykować. Warto było spróbować swoich sił po raz drugi. Nie grałem źle, trafiałem w poprzeczki i do bramki, lecz nawet gdy gol był zdobyty prawidłowo, sędziowie go nie uznawali. Do Premiership mogłem trafić też inną drogą, bo byłem niejednokrotnie bliski awansu, z klubem, w którym strzelałem gole jak na zawołanie. Niestety, brakowało tej kropki nad „i”, bo odpadaliśmy z walki w play-offach. Ale nie rozpaczam, podczas pobytu w Anglii zdobyłem łącznie 68 bramek, rozegrałem blisko 150 spotkań w pierwszym składzie. Mam nadzieję, że wielu będzie takich polskich piłkarzy, którzy będą mogli pochwalić się takim
bilansem[...]”.

Niezdecydowany Ebi

Ciekawy jest casus Ebiego Smolarka. Podczas gdy wielu piłkarzy, nie tylko z Polski, marzy i śni o występach w Premier League, Smolarka do ligi angielskiej wypchnięto niemal siłą. Tak przynajmniej wydarzenia z końcówki sierpnia 2008, w wywiadzie dla „Polska The Times” wspomina 47-krotny reprezentant Polski. „[...] Do Anglii musiałem jechać [...]. Dostałem ofertę nie do odrzucenia. Od szefa Racingu.[...] Prezydent Francisco Pernia powiedział mi w prywatnej rozmowie, że jeśli nie wyjadę, to nie będę grał. Nie miałem żadnego wyboru. Najzabawniejsze jest to, że trener Gary Megson pierwszy raz zobaczył mnie na oczy na treningu. Nie miał pojęcia o tym transferze. To były jakieś prywatne interesy Perni i szefa Boltonu, Phila Gartseid`a. Gdybym jednak został w Santander, siedziałbym na trybunach.[...]Poszedłem do ligi, która nie była dla mnie. Nie pasowałem tam. Od początku byłem więc na straconej pozycji[...]”.

Jeśli jednak uważnie wczytamy się w archiwalne gazety, a także wywiady z Megsonem i Smolarkiem, wyjdzie nam, że dziewięć lat temu, urodzony w Aleksandrowie Łódzkim zawodnik, w zupełnie innej atmosferze przenosił się na Wyspy. - Nie mogłem uwierzyć, gdy pojawiło się zainteresowanie ze strony Boltonu. Zawsze chciałem grać w Premier League – powiedział Smolarek junior w wywiadzie dla „Bolton News”. Na łamach tej samej gazety, z perspektywy współpracy z polskim piłkarzem, nie mógł nacieszyć się Megson: - On nadaje się do Premier League i zrobi w niej karierę. Musi tylko jak najszybciej zapomnieć, że grał w Hiszpanii. Czas pokazał, że Megson okazał się kiepskim jasnowidzem, bo Ebi w zespole „Kłusaków” nigdy nie błysnął. Zaraz po przybyciu do hrabstwa Greater Manchester, Smolarek zadebiutował w Premier League w rywalizacji z samym Arsenalem. Pierwszy mecz w lidze angielskiej, używając łagodnych słów, nie należał do udanych. Media na Wyspach nie miały litości dla polskiego skrzydłowego, wystawiając mu bardzo niskie noty. Określenie „praktycznie niewidoczny” jakim jego występ podsumowała stacja „Sky Sports” było najdelikatniejszym z możliwych. Czy to wtedy wszyscy w Boltonie zdali sobie sprawę, że ich nowy gracz jednak nie podbije Wysp, a początkowa ekscytacja jego osobą była tylko złudzeniem? Tego już się nie dowiemy, w każdym razie od starcia z „Kanonierami”, Smolarek później już tylko dwa razy zagrał pełne 90 minut. Łącznie w Boltonie w kampanii 08/09 w Premier League rozegrał 12 spotkań, łącznie na murawie przebywając 375 minut. W marcu po raz ostatni pojawił się na angielskich boiskach, a latem wrócił na chwilę do Hiszpanii, tylko po to, by złożyć podpis pod wypowiedzeniem umowy z Racingiem Santander.

Jak to w końcu było z chęciami przenosin do Anglii bohatera eliminacji EURO 2008 nie dowiemy się już pewnie nigdy. W wywiadzie dla „Polska The Times”, Smolarek otworzył się bowiem jak nigdy przed prasą i pewnie w najbliższym czasie znów nie będzie się udzielał medialnie. Po latach śmiało można jednak powiedzieć, że Premier League, zważywszy na jego wątłą posturę oraz styl gry, w dużej mierze oparty na technice, po prostu nie była dla niego stworzona. Ze względu na jego warunki fizyczne oraz sposób gry, Polak doskonale odnajdywał się w Niemczech i Hiszpanii, pewnie też dałby sobie radę we Francji (latem 2008 r. interesowało się nim przecież Toulouse FC), ale na Wyspach ze względu na powyższe okoliczności, nie mogło to się udać.

Ziemia obiecana

Kanaan było ziemią obiecaną dla Żydów, którzy po wyzwoleniu z niewoli egipskiej i przeprawieniu się przez Morze Czerwone, pod przewodnictwem Mojżesza wędrowali na wschodnie wybrzeże Morza Śródziemnego. Ziemią obiecaną w powieści Władysława Reymonta była dynamicznie rozwijająca się Łódź w latach 80-tych XIX wieku, dla wszystkich, którzy w zaborze rosyjskim chcieli znaleźć pracę, poprawić swój byt albo zrobić karierę. Dla Marcina Wasilewskiego takim miejscem od zawsze była Anglia i Premier League. Jak pisał o nim przed rozpoczęciem sezonu 2014/2015 „Mecz”: „[...] Dotarł do swojej wymarzonej ligi kuchennymi drzwiami, po drodze zmagając się z gigantycznymi przeciwnościami losu[...]”. Bliski przenosin na Wyspy był bowiem już latem 2009 r., kiedy znalazł się na celowniku Stoke City. Działaczom „The Potters” imponował jego bezpardonowy sposób gry, ale „Wasyl” zamiast na Britannia Stadium, wylądował na długi czas w szpitalu, po tym, jak w meczu RSC Anderlecht – Standard Liege, Axel Witsel zdewastował mu prawą nogę. Marzenia na jakiś czas trzeba było odłożyć na bok, ale w końcu polski defensor dopiął swego i w 2013 r. postawił stopy na swojej ziemi obiecanej, podpisując umowę z grającym w The Championship, Leicester City.

Wtedy wydawało się jednak, że zaplecze Premier League to wszystko na co stać będzie urodzonego w Krakowie zawodnika. Podpisując umowę z „Lisami”, liczył już sobie 33 lata, a zatem też nie mógł liczyć na to, że King Power Stadium będzie dla niego doskonałym miejscem do promocji. Los jednak wyprodukował i wyreżyserował fantastyczną historię. Może nie z Wasilewskim w roli głównej, ale nazwisko Polaka też pojawiało się w napisach końcowych tego epokowego dzieła. W debiutanckim sezonie w barwach „The Foxes” „Wasyl” wywalczył awans do najwyższej klasy rozgrywkowej na Wyspach, po dziesięciu latach przerwy. Skład, w jakim gracze Nigel`a Pearson`a przystępowali do nowych rozgrywek Premier League nie nastrajał nikogo optymistycznie i niebiesko-białym zapowiadano ciężką batalię o utrzymanie w lidze. Początek sezonu gracze Pearsona mieli w miarę przyzwoity, ale gdy w kolejkach 6-18 zdobyli zaledwie dwa punkty i ugrzęźli na mieliźnie ligowej tabeli, stało się jasnym, że ciężko będzie im popłynąć w górę klasyfikacji. Małym pocieszeniem dla polskiego obrońcy, w tym trudnym dla klubu momencie był fakt, że przełamał on trwającą 22,5 roku niemoc graczy znad Wisłą pod bramką rywali w Premier League. Podobnie jak Warzycha, również pokonał bramkarza Manchester United, tyle tylko, że jego gol był trafieniem tylko i wyłącznie honorowym.

Niemoc „Lisów” trwała do 31. kolejki. Wtedy to pokonali West Ham United, a następnie do końca sezonu, wygrali siedem z dziewięciu spotkań i nie tylko wyszarpali się ze szponów strefy spadkowej, ale potrafili zakończyć sezon 2014/2015 na wysokim, 14. miejscu. Wasilewski rozegrał w tamtym czasie 25 spotkań, zatem miał spory udział w wywalczeniu utrzymania Leicester. W filmach sportowych, scenariusz, w którym drużyna cały czas cieniuje, a dopiero pod koniec zaczyna wygrywać mecz za meczem, zostałby uznany za sztampowy i odrzucony przez każdego szanującego się, filmowego producenta. Co jednak powiedzieć o kolejnych rozgrywkach, w których Leicester sensacyjnie sięgnął po mistrzostwo Anglii? Taki pomysł na film pewnie nie zostałby nawet do końca wysłuchany. Na szczęście futbol nie musi liczyć na łaskę producentów. Sam pisze, reżyseruje, produkuje i wybiera sobie aktorów, którzy niekoniecznie muszą być z pierwszych stron gazet. Szkoda tylko, że udział Marcina w tym nieprawdopodobnym sukcesie był tym razem niewielki. Polak przegrywał wyraźnie rywalizacje o miejsce na środku obrony z Robertem Huthem i Wesem Morganem, będąc zaledwie wyborem numer trzy menedżera Claudio Ranieriego. W pamiętnym sezonie 2015/2016 „Wasyl” pojawił się tylko cztery razy na murawie, zatem zgodnie z regulaminem Premier League, nie przysługiwał mu medal za mistrzostwo Anglii. Oglądając jednak zdjęcia czy filmy z celebracji sukcesu przez graczy z King Power Stadium, nie można mieć jednak wątpliwości, że były gracz Anderlechtu jest w szatni ważną i cenioną postacią. W bieżącym sezonie sytuacja Polaka nie uległa poprawie. W 24. kolejkach BPL Wasilewski wystąpił tylko raz. Patrząc jednak na to, w jak trudnym położeniu znajduje się Leicester City, niewykluczone, że włoski menedżer jeszcze nie raz zdecyduje się skorzystać z usług doświadczonego stopera.

Meteoryty znad Wisły

Wśród polskich piłkarzy, którzy kiedykolwiek pojawili się na boiskach Premier League jest trzech panów, którzy w sumie zaliczyli cztery występy: Jarosław Fojut, Emmanuel Olisadebe i Piotr Świerczewski. Wrzuciliśmy ich do grona meteorytów, bo z podobną szybkością co te drobne pozostałości meteoroidu na niebie, przemknęli przez angielskie boiska.

Fojut do Anglii wyjechał w wieku 17 lat, w 2004 r. podpisując kontrakt z Bolton Wanderers. W szkółce „Kłusaków” wiązano z nim spore nadzieje, ale ostatecznie jego bilans w Premier League zamknął się na spotkaniu z Portmsouth FC w lutym 2006 r, w którym polski obrońca pojawił się na murawie na ostatnie cztery minuty. Później, był wypożyczony do Luton Town i Stockport County, gdzie prezentował się dobrze, ale mimo to kolejni menedżerowie nie byli skłonni zdecydowanie na niego postawić. W 2009 r. stwierdził, że dość czekania na szansę i zdecydował się na powrót do kraju, zostając zawodnikiem Śląska Wrocław. Z pewnością, przenosząc się na Wyspy Brytyjskie liczył na inny scenariusz swojego pobytu w Boltonie. Z drugiej strony, w przeciwieństwie do innych Polaków, będących wówczas w tym klubie, a więc Błażeja Augustyna i Przemysława Kazimierczaka, przynajmniej liznął Premier League.

Cztery miesiące z kolei trwała przygoda z ligą angielską Emmanuela Olisadebe. Urodzony w Nigerii były napastnik reprezentacji Polski, będący w konflikcie ze szkoleniowcem Panathinaikosu Ateny, Alberto Malesanim, zdecydował się na skorzystanie z propozycji wypożyczenia do Portsmouth FC. Dla „The Pompey” rozegrał dwa spotkania (69 minut), po czym przeniósł się do Skody Xanthi. Gdyby na Fratton Park trafił w latach 2000-2001, gdy był postrachem napastników w całej Europie, miałby duże szanse rzucić Anglię na kolana. Trafił do Premier League jednak pięć lat po okresie swojej świetności, z organizmem zniszczonym przez kontuzję. Nie miał zatem żadnych szans, by w Hampshire zostać na dłużej.

W „Hall of Fame” Birmingham City nie znajdziemy również nazwiska Piotra Świerczewskiego. „Świr” do Anglii jechał z wielkim nadziejami, wydawało się, że z jego zadziornym stylem gry, w nowym środowisku odnajdzie się błyskawicznie. Menedżer „The Blues”, Steve Bruce z usług defensywnego pomocnika biało-czerwonych skorzystał jednak tylko raz. Polak zagrał 30 minut w przegranej batalii z Chelsea Londyn 1:3. Nie zaprezentował się źle, ale więcej szans już nie dostał, więc po zakończeniu wypożyczenia, wrócił do Polski. O starciu z Frankiem Lampardem i spółką do dziś jednak opowiada z przejęciem. - Drużyna przegrywała, kiedy nie było mnie na boisku, a kiedy się na nim pojawiłem, to tchnąłem w tę drużynę nadzieje na zwycięstwo. Podałem dobrze piłkę, później była okazja sam na sam. Następnie był rzut karny, oddałem strzał na bramkę. Wydawało mi się, że z moim przygotowaniem motorycznym i z walką na boisku przebiję się w tej ekipie – wspominał na łamach portalu igol.pl. Samego wyjazdu na Wyspy Brytyjskie też absolutnie nie żałuję. W wywiadzie dla magazynu „Mecz” wspominał: „[...] robiłem sobie spore nadzieje. Myślałem, że się pokażę i trafię do lepszego klubu, że Birmingham będzie pierwszym krokiem w Premier League. Cóż, nie udało się, przynajmniej zobaczyłem jak angielska liga wygląda od środka, dotknąłem tego [...]”.

Kapustka w poczekalni

Dziewiątym piłkarzem z pola, który może wybiec na murawę Premier League, jest klubowy kolega Marcina Wasilewskiego, Bartosz Kapustka. 20-letni pomocnik trafił na King Power Stadium latem ubr., po znakomitych w swoim wykonaniu ME we Francji. Claudio Ranieri jednak póki co nie dał mu szansy występu w lidze, były gracz Cracovii dostał tylko okazję gry w FA Cup. Regularnie występuje z kolei w zespole U-23. Na razie pierwsze pół roku Kapustki w ekipie mistrza Anglii to jedno, wielkie pasmo rozczarowań, ale jeśli sytuacja „Lisów” w tabeli się nie poprawi, może i on dostanie w końcu możliwość pokazania swoich umiejętności w Premier League?

„Grosik” oszuka przeznaczenie?

Powyższe historie czyta się ze smutkiem, ale fakty są następujące – z ponad 100 nacji, których gracze mieli okazję zagrać w Premier League, piłkarze urodzeni między Bałtykiem, a Tatrami są na szarym końcu, jeśli chodzi ich wpływ na poziom i znaczenie ligi angielskiej. Czy postawa Kamila Grosickiego zmieni, choć trochę, postrzeganie naszych graczy na Wyspach Brytyjskich? Debiut „Grosika” w barwach Hull City wypadł obiecująco, ale też nie należy zapominać, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Teraz wychowanek Pogoni Szczecin chwycił za pióro i zaczyna pisać swój rozdział tej historii. Trzymamy kciuki za szczęśliwy epilog.

LIGA ANGIELSKA w GOL24

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24