Finansowanie i właściciele piłkarskich klubów. Kim są?

Piotr Janas, Michał rygiel
20-letni Dominik Midak to najmłodszy w historii właściciel klubu piłkarskiego w Ekstraklasie
20-letni Dominik Midak to najmłodszy w historii właściciel klubu piłkarskiego w Ekstraklasie Fot. Karolina Misztal
Przyjrzeliśmy się, jak na świecie wygląda struktura właścicielska klubów piłkarskich w najlepszych ligach i jak ma się ona do tego, co mamy w Polsce.

Pod względem finansowym, mimo chińskiego szaleństwa ostatnich lat, najpotężniejszą ligą świata niewątpliwie pozostaje angielska Premier League. Kolebka futbolu w XXI wieku została opanowana przez oligarchów, szejków, amerykańskich biznesmenów i inwestorów z Dalekiego Wschodu - wszyscy ci ludzie mają portfele bez dna, konta bez limitu przelewów. Oprócz niekończącego się źródła pieniędzy, łączy ich jedna obsesja, którą jest zdobycie mistrzostwa Anglii, a następnie międzynarodowa dominacja. Próbując osiągnąć ten cel nie będą się ograniczać.

Pierwszy swoje kroki postawił tam w 2003 roku Roman Abramowicz - Rosjanin, który 15 lat temu kupił londyńską Chelsea za 140 mln funtów. Wtedy tyle kosztowały kluby - teraz taka suma pieniędzy nie wystarczyłaby szejkom z Paris Saint-Ger-main na kupno Neymara z FC Barcelony. Abramowicz według wielu ekspertów zepsuł piłkę nożną i rozpoczął spiralę szaleństwa, która trwa do dziś.

Jego petrodolary pozwalały mu budować zespół bez ograniczeń, jak gdyby włączył popularną grę Football Manager i po prostu brał piłkarzy, na których miał ochotę. W przeciągu roku bliski przyjaciel Władimira Putina przeznaczył na transfery 100 milionów funtów, ale mimo dwóch mistrzostw kraju Chelsea potrzebowała dziewięciu lat na wygranie Ligi Mistrzów. I choć wybrańcy Abramowicza przez długi czas nie potrafili zrealizować jego marzenia, właściciel klubu ze stolicy rozpoczął wyścig, który trwa do dziś.

Jedynym stadionem w LOTTO Ekstraklasie wzniesionym za prywatne pieniądze jest obiekt Bruk-Betu Termalici Nieciecza

Dwa lata później Manchester United, najbardziej utytułowany klub w Anglii, został przejęty przez rodzinę Glazerów, którzy mieli już we władaniu zespół futbolu amerykańskiego Tampa Bay Buccaneers. Oni, w przeciwieństwie do Abramowicza, potrzebowali do zakupu kredytów, których nie spłacili przez pięć lat. Jak można sobie łatwo wyobrazić, rozwścieczyło to kibiców United. Ci natychmiast podjęli kroki i... po prostu stworzyli swój własny klub, przewrotnie nazwany FC United of Manchester. Zespół grający obecnie w szóstej lidze wciąż pozostaje w rękach fanów, którzy drogą głosowania podejmują wszystkie kluczowe decyzje. Kibice, chcąc decydować o losach klubu, muszą płacić 12 funtów rocznie.

FC United of Manchester wciąż pozostaje jednak utopijnym marzeniem małej społeczności, która sprzeciwia się komercjalizacji futbolu i „Czerwoni Buntownicy” nie mają nic do powiedzenia w starciu z kibicami „Czerwonych Diabłów”, płacących 53 funty nie za możliwość decydowania o losach klubu, a za okazję do obejrzenia gigantów futbolu w Teatrze Marzeń, jak określa się Old Trafford, stadion Manchesteru United.

Bramy zostały otwarte, a kolejni inwestorzy napływali. W 2008 roku w derbowego rywala United, Manchester City, zainwestował Szejk Mansour, który na dzień dobry lekką ręką wyłożył 32,5 miliona funtów na Robinho. 10 lat później, gdy kwoty transferowe stały się jeszcze bardziej absurdalne, Man-sour w jeden sezon wydał 315 milionów euro, odzyskując zaledwie 95.

Obecnie 12 spośród 20 klubów Premier League jest w rękach kapitału spoza Wielkiej Brytanii. Każdy, kto liczy się w walce o mistrzostwo i europejskie tytuły, musi obecnie mieć konto zasilane przez finansowych potentatów. Poziom niżej 14 zespołów z liczącej 24 drużyny drugiej ligi ma zagranicznych właścicieli. Trzeba zajrzeć na trzeci szczebel rozgrywkowy, żeby wreszcie większość klubów była zarządzana przez Anglików.

Trend nie dotarł jeszcze za kanał La Manche, głównie dlatego, że produkt oferowany przez ligę francuską nie jest tak atrakcyjny medialnie, jak ogromna marka jaką jest Premier League. We Francji monopol na wygrywanie mają szejkowie z Kataru, którzy władają Paris Saint-Germain. To właśnie oni, nie mogąc sięgnąć po wymarzone zwycięstwo w Lidze Mistrzów, postanowili zaistnieć w inny sposób.

Lekką ręką wydali 222 miliony euro na Neymara, dokładając 166 milionów za Kyliana Mbappe z Monaco. Jeśli te sumy otwierają oczy, to wszystko idzie zgodnie z planem PSG. Paryżanie śmieją się w twarz Michelowi Plati-niemu, byłemu szefowi UEFA, który flagowym projektem nazwanym Finansowym Fair Play chciał przywrócić normalność na rynku. Eufemistycznie mówiąc, niezbyt mu się to udało, bo zamiast wielkich, cierpią mniejsi.
W przypadku Francji warto podkreślić, że właścicielem FC Nantes jest Polak Waldemar Kita, który jednak zarządza swoim klubem rozsądniej, uważnie oglądając każde euro. Takim samym torem musi teraz podążać Dimitrij Rybołowlew z AS Monaco, który szastał pieniędzmi na prawo i lewo, chcąc dorównać PSG. Jednak on przegrał na rozwodzie i musiał zapłacić swojej żonie aż 4,5 miliarda dolarów - połowę swojego majątku.

Być może wzorem dla zagranicznego i polskiego futbolu powinna być niemiecka Bundesliga. Tam strażnikiem broniącym drużyny przed petrodolarami i transferowym szaleństwem jest zasada 50+1, w myśl której to członkowie klubów muszą mieć 51 proc. akcji klubu. I nawet Bayern Monachium, gdzie część pakietów jest w posiadaniu Adidasa i Audi, nie ma potężnego właściciela z nieskończonym budżetem. Wyjątkami od tej reguły są Bayer Leverkusen i VfL Wolfsburg, które od lat są zarządzane przez koncern farmaceutyczny Bayer i firmę Volkswagen.

Niemcy nauczyli się zarządzać pieniędzmi w piłce, rok w rok notując zyski mimo mniejszych dochodów niż w Anglii, gdzie długi i straty finansowe są czymś absolutnie normalnym. Transfery rzędu 100 milionów euro, które Manchester United zapłacił latem 2016 roku za Paula Pogbę, za naszą zachodnią granicą są nie do pomyślenia. Dlatego w pierwszej 50. rankingu Deloitte Football League, który pod uwagę bierze wartość zawodników i potencjalny wkład właścicieli, znajdziemy tylko pięć niemieckich zespołów i aż 11 klubów z Anglii.

Do reszty towarzystwa nieudolnie próbują doszlusować Włosi, którzy przegrali wyścig na własne życzenie, notując katastrofalny w skutkach falstart. Na początku XXI wieku rzymskie Lazio wydawało 35 milionów funtów na Hernana Crespo, Parma zapłaciła 25 milionów euro za Savo Milosevicia, a AS Roma wystawiła rachunek na niecałe 100 milionów za czterech graczy. Eldorado miało trwać, ale kurki z pieniędzmi zostały zakręcone i włoski futbol, dodatkowo pogrążony przez korupcyjną afe-rę Calciopoli, do tej pory nie podniósł się po szaleństwie z przełomu wieków. Zagraniczny kapitał dopiero wkracza - Milan i Inter przejęli Chińczycy, Romę Amerykanie i tylko Juventus, od lat będący w rękach rodziny Agnellich, właścicieli Fiata, trzyma się mocno.

A jak wygląda to nad Wisłą? Niestety, LOTTO Ekstraklasa z zazdrością spogląda na ligi, w których petrodolary płyną do klubów piłkarskich strumieniami. Nawet w Czechach i na Słowacji pojawili się w ostatnich latach chińscy inwestorzy, którzy z nie do końca zrozumiałych przyczyn Polskę omijają szerokim łukiem.

Dla Ekstraklasy przełomem miało być przyznanie Polsce pra-wa do organizacji mistrzostw Europy wspólnie z Ukrainą w 2012 roku. Wyrosły nowoczesne i piękne stadiony, ale zapomniano trochę o najważniejszym, czyli o tym, że ktoś te stadiony musi wypełniać, przyciągać ludzi na trybuny, kiedy Euro już się skończy.

Teoretycznie o to zadbać powinni włodarze klubów, choć wiadomo, że tak krawiec kraje, jak mu materiału staje i tu dochodzimy do ściany. Owy materiał do polskich klubów wciąż w dużej mierze dostarczają podatnicy.

Na 16 klubów LOTTO Ekstraklasy osiem należy do miast, lub miasta są ich współudziałowcami. Po dogłębnej analizie nasuwa się wniosek, że polscy krezusi biznesowi niechętnie inwestują w rodzimy futbol, lub się z niego wycofują.

Wyjątki potwierdzające regułę

Na liście najbogatszych Polaków magazynu „Forbes” znajduje się tylko dwóch właścicieli klubów piłkarskich w Ekstraklasie.

Mowa o Januszu Filipiaku i Jacku Rutkowskim. Filipiak majątek zbił na firmie informatycznej Comarch, która jest większościowym właścicielem Cra-covii. Rutkowski, wcześniej poprzez firmę Amica, a teraz za sprawą Invesco, do którego w całości należy Lech Poznań, inwestuje w piłkę już od połowy lat 90.

Na wspomnianej liście nie brakuje nazwisk, które do niedawna stanowiły o sile polskiego futbolu. Wystarczy wspomnieć o właścicielu Tele-Foniki Bogusławie Cupiale (Wisła Kraków), Zygmuncie Solorzu-Żaku (Śląsk Wrocław), Józefie Wojciechowskim (Polonia Warszawa), Antonim Ptaku (Łódzki Klub Sportowy i Pogoń Szczecin) czy Krzy-sztofie Klickim (Korona Kielce).
Ten pierwszy w 13 latach swoich rządów w grodzie Kraka zainwestował w klub około 220 mln zł, co zaowocowało ośmio-ma tytułami mistrzowskimi, piękną przygodą w europejskich pucharach i spektakularnymi na tamte czasy transferami. Był moment, w którym w podstawowym składzie Wisły można było podziwiać sześciu reprezentantów Polski! Tłuste lata skończyły się w 2011 roku, kiedy Tele-Fonika znalazła się w trudnej sytuacji finansowej i banki zmusiły milionera z Myślenic do sprzedania „Białej Gwiazdy”.

Początkowo klub trafił w ręce młodego biznesmena o wątpliwej reputacji Jakuba Meresiń-skiego, który nabył go posługując się... sfałszowaną gwarancją bankową oraz listami intencyjnymi. Został zatrzymany przez policję i przyznał się do postawionych mu zarzutów. Wisła Kraków trafiła pod skrzydła Towarzystwa Sportowego „Wisła” i dziś powoli staje na nogi.

Jeśli nie krezusi i nie miasta, to kto utrzymuje polskie kluby? Przede wszystkim prywatni właściciele. Sto procent Legii Warszawa jest w posiadaniu doktora nauk prawnych (zdobył ten tytuł na Uniwersytecie Harvarda), byłego prezesa Kulczyk Investments Dariusza Mio-duskiego. W Legii był od 2004 roku, kiedy został członkiem Rady Nadzorczej klubu przejętego przez holding ITI. Dziesięć lat później wraz z Bogusławem Leśnodorskim nabył 100 proc. akcji Legii, a dziś jest jej samodzielnym właścicielem.

Jednego właściciela ma także Bruk-Bet Termalica Nieciecza. Należąca do Danuty i Krzysztofa Witkowskich firma „Bruk-Bet” to potentat na rynku kostki brukowej, który w mały, wiejski klub zainwestował 14 lat temu. Dlaczego właśnie tam? Z Niecieczy pochodzi Krzysztof Witkowski, który wymarzył sobie, że kiedyś dawny Ludowy Klub Sportowy Nieciecza wprowadzi do Ekstraklasy. Zrobił to w 11 lat, budując od podstaw w pełni profesjonalny klub, z nowym stadionem i zapleczem, którego Niecieczy zazdrości połowa Ekstraklasy.

Inne kluby w rękach prywatnych właścicieli to Jagiellonia Białystok, Lechia Gdańsk, Korona Kielce, Arka Gdynia i Pogoń Szczecin. W 100 proc. miejskie są Górnik Zabrze, Wisła Płock, Śląsk Wrocław, Piast Gliwice i Sandecja Nowy Sącz. Wyjątek stanowi Zagłębie Lubin, które w pełni należy do państwowego holdin-gu KGHM Polska Miedź S.A.

Za „Jagą” stoi dziewięciu różnych akcjonariuszy, ale za sznu-rki pociąga prezes Cezary Kulesza. Były piłkarz tego klubu zbił majątek na wytwórni „Green Star”, wydającej albumy najwię-kszych gwiazd disco-polo (m.in. Akcent i Boys). Kilku udziałowców ma także Pogoń Szczecin, ale największy pakiet akcji (ponad 74 proc.) jest we władaniu firmy EPA Omnia, zajmującej się obsługą biznesu. Reszta akcji należy do trzech mniejszych podmiotów, w tym kibiców (0,45 proc.). Większościowy pakiet w Lechii ma Lechia Investment, za którą kryje się W&C Vermo-egensverwaltung AG ze Szwajcarii. Na jej czele stoi niemiecki multimilioner Franz Josef Wernze.

Jeszcze ciekawiej wygląda sytuacja właścicielska innego klubu z Trójmiasta - Arki Gdynia. Jej większościowym właścicielem jest... 20-letni Dominik Midak. Młody biznesmen został najmłodszym właścicielem klubu z najwyższej klasy rozgryw-kowej, co zawdzięcza przede wszystkim majątkowi ojca. Włodzimierz Midak to właściciel dobrze prosperującej firmy z branży recyklingu i gospodarowania odpadami oraz człowiek prężnie działający w obrocie nieruchomościami. Jakby tego było mało, 25 proc. akcji Arki należy do spółki „Football Club”, której właścicielem jest... czynny piłkarz znienawidzonej w Gdyni Pogoni Szczecin Rafał Murawski! To sytuacja bez precedensu w europejskiej piłce.

15 lat temu Roman Abramowicz kupił Chelsea Londyn za 140 milionów funtów. Dziś za te pieniądze nie kupiłby nawet Neymara

W kwietniu ubiegłego roku prywatnego właściciela „odzyskała” Korona Kielce. Po tym jak w 2008 roku Krzysztof Klicki oburzony udziałem „Koroniarzy” w tzw. aferze korupcyjnej odsprzedał klub miastu, to na gminie Kielce spoczywał obowiązek utrzymania Korony. Po licznych próbach udało się znaleźć prywatnego inwestora, którym został były reprezentant Niemiec Dieter Burdenski. Ale czy to oznacza, że miasto nie daje już ani złotówki na klub?

Państwowa pomoc

Otóż nie. Kielce zobowiązały się przez kolejne pięć lat kupować usługi reklamowe w spółce Korona S. A. o wartości 2,5 mln zł rocznie. Oznacza to, że do 2021 roku miasto dołoży jeszcze do klubu 12,5 mln zł. Reklamę na przodzie koszulek Arki wykupuje także miasto Gdynia.

To i tak lepsze rozwiązania niż te, które panują we Wrocławiu, Gliwicach, Płocku, Zabrzu i Nowym Sączu. Większościowymi udziałowcami Śląska, Piasta, Wisły, Górnika i Sandecji są miasta, które na utrzymanie klubów łożą publiczne pieniądze. To od lat wzbudza kontrowersje, ale należy pamiętać, że nawet kluby mające w 100 proc. prywatnych właścicieli, na co dzień korzystają z obiektów wzniesionych z publicznych środków. W Ekstraklasie jest tylko jeden stadion zbudowany za prywatne pieniądze - wspomniany obiekt Bruk-Betu Termalici Nie-ciecza.

Przykład polskiej LOTTO Ekstraklasy pokazuje, że prywatny właściciel nie oznacza finansowego eldorado. Poza Legią i Lechem, które finansowo wyprzedzają ligę o dwie długości (a Legia nawet o trzy), budżety pozostałych oscylują na podobnym poziomie. Niestety ten poziom nie daje im szans na skuteczną rywalizację w europejskich pucharach. Dopóki w LOTTO Ekstraklasie nie pojawią się poważniejsi inwestorzy, albo obecni nie zaczną przeznaczać większych środków na futbol, szans na wyjście z tego marazmu nie będzie.

- Taki Robert Lewandowski rodzi się raz na 50 lat - powiedział niedawno na antenie Ca-nal+Sport prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Zbigniew Boniek. Samym czekaniem na objawienie się talentu na miarę „Lewego” nie da dźwignąć klubowej piłki z kolan. Potrzebne są inwestycje w infrastrukturę i dalsze sukcesywne podnoszenie budżetów, bo jak mawiał klasyk „Jak nie ma sianka, to nie ma granka”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Finansowanie i właściciele piłkarskich klubów. Kim są? - Gazeta Wrocławska

Wróć na gol24.pl Gol 24