Francuska księżniczka

Radosław Kowalski
Piszę ten tekst jako nieszczęsny fanatyk Arsenalu Londyn, ogłupiony miłością do tego klubu. Proszę więc wybaczyć mi moją dziecinną emocjonalność.

Prawdę mówiąc felieton powinien ukazać się zaraz po przegranym finale Pucharu Anglii. To wtedy narodziły się w mojej głowie smutne wnioski oraz spostrzeżenia. W Arsenalu już dawno czas zatrzymał się w miejscu, także data publiakcji nie ma tutaj absolutnie żadnego znaczenia.

Wielu z nas z pewnością pamięta sezon, w którym Arsenal przez większą część piastował zaszczytny tytuł lidera Premier League. Ten piękny okres zakończył się po zremisowanym spotkaniu z Birmingham. Warto przypomnieć, że Kanonierzy grali większą część spotkania w przewadze (brutalny faul na Eduardo), a i tak nie udało im się wywieźć kompletu punktów, bowiem w doliczonym czasie gry gospodarze zdobyli bramkę na wagę remisu. Nonszalancja oraz beztroska piłkarzy Wengera została ukarana i jak później się okazało, był to kluczowy mecz tego sezonu.

Kilka lat później Arsenal trafił na tę sama drużynę, tego samego menedżera i w tak samo frajerski sposób zmarnował swoją szansę. Co więcej, porażka jest jeszcze bardziej bolesna, ponieważ rzecz dotyczy samego finału Pucharu Anglii, jednak skutki będą najprawdopodobniej takie same - Arsenal po raz kolejny przedwcześnie zakończy sezon bez większych efektów.

Alex McLeish z pewnością zalicza się do tych wychowanków, których Ferguson musi darzyć sympatią. Po pierwsze jest Szkotem, po drugie skutecznie potrafi "zaleźć" za skórę jego rywalom. Arsenal jest tutaj idealnym przykładem. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że nieudany mecz z Sunderlandem pozostaje w ścisłym związku z szokującą porażką z Birmingham. Co prawda z uporem maniaka można powtarzać, że Arsenal gra na trzech frontach. Ale czy nie jest to przypadkiem zakłamywanie rzeczywistości? I czy przypadkiem nie można było tego samego powiedzieć w poprzednich latach?

W swoim ostatnim felietonie, wspominałem o tym, ze zwycięstwo nad Barceloną niczego nie dowodzi. Apelowałem o hamowanie rodzącego się w szczęściu żarliwego optymizmu, o nie zapominaniu mądrego przysłowia o matce-nadziei. Co niektórzy mogą pomyśleć, że autor tego artykułu, zgrywa cwaniaka. Nic bardziej mylnego. Każdy, kto obserwuje ligę angielską od lat postawiłby identyczną diagnozę. Kilka lat temu Arsenal ogrywał Real Madryt, AC Milan, Manchester United, Chelsea - krótko mówiąc, czołówkę światową. Zwyciężał jako zespół młody, utalentowany, grający bez kompleksów, ale nie mistrzowski. Arsenal potrafił wygrać wtedy, kiedy nie był faworytem, nie wiedząc czym jest ciężar presji. Kiedy pojawił się tzw. "nóż na gardle" i trzeba było na zimno zainkasować trzy punkty z Wigan, Birmingham, Sunderlandem i Bóg wie kim jeszcze, nogi robiły się ciężkie, a punkty odlatywały w próżnię.

Nadszedł czas, aby zrzucić maskę hipokryzji. Nie ma żadnej nowego, mądrzejszego, lepszego Arsenalu. Jest ta sama drużyna, która potrafi zaskakiwać, ale nie zdobywać. I choć lata lecą, charakterystyka Arsenalu nie ulega żadnym zmianom.

Nie jest to kwestia umiejętności. Przecież Fabregas, Nasi, van Persie, to piłkarze klasy światowej. Wegner to jeden z najlepszych fachowców w swojej dziedzinie. Nikt nie może mu dorównać w kwestii szkolenia piłkarzy, czy umiejętnego prowadzenia polityki transferowej. Jednak jeżeli chodzi o mentalne przygotowanie drużyny, to jest dużo gorzej. Francuz od lat uchodzi za dżentelmena, człowieka, który przywiązuje ogromną wagę do poprawnego zachowania, osobistej kultury. Swoją życiową filozofię umiejętnie wpaja swoim zawodnikom.

Arsenal przypomina przepiękną księżniczkę, która każdą czynność wykonuje z charakterystyczną dla siebie gracją. Nikt inny nie potrafi tego tak zrobić. Problem polega na tym, że robi tak zbyt często, niebezpiecznie zmierzając do granicy kiczu. Jeżeli ktoś chce w taki sposób wykonywać czynności, które narzucają nam zupełnie inne miny, ten naraża się na śmieszność. Oprócz piękna jest jeszcze normalność. Barcelona jest symbiozą tych dwóch wartości i dlatego jest królową, a nie księżniczką. Arsenal przekona się o tym boleśnie już niedługo – w rewanżowym spotkaniu Ligi Mistrzów na Camp Nou.

I jak tu nie wierzyć w twierdzenie, iż historia lubi się powtarzać oraz zataczać koła. Kilka lat temu Birmingham pomogło Arsenalowi szybciej zakończyć sezon. W tym roku uczyniło to samo. Scenariusz jest prosty: najpierw Puchar Anglii, następnie Liga Mistrzów, potem liga, a na sam koniec ekipa Fegusona pozbawi nas wszelkich złudzeń i wyeliminuje z kolejnego pucharu. Wszystko przed nami! Co prawda obserwowanie czyjegoś upadku, nie należy do najmilszych zajęć. Ale jak wiadomo co jakiś czas warto oczyścić swoją duszę.

Musze powiedzieć, że dawno już nie oglądałem spotkania zaangażowany w pełni: sercem, duszą, rozumem. Wraz z każdą minuta nerwy były coraz większe, serce biło szybciej i mocniej. Mam na myśli oczywiście, ostatni mecz z Sunderlandem. Emocji dodawała świadomość, iż jest to idealny moment, aby Kanonierzy mogli nas znowu zawieść. W końcu można było odrobić stratę do lidera, a przeciwnikiem nie był ani Real, Bayern czy Inter. To jest jakieś przekleństwo! Sędzia dwukrotnie skrzywdził Arsenal, nie dyktując karnego, oraz nie uznając prawidłowo zdobytej bramki. Niech nikt tylko nie próbuje usprawiedliwiać niedołęstwa Arsenalu fatalnym sędziowaniem. Każdy przecież wie, że to nie przez sędziów Wegner przez sześć lat nie może zdobyć kompletnie niczego.

Jest jednak coś, co nie pozwala mi ostatecznie stwierdzić koniec walki o tytuł. Mam tu na myśli charakterystyczną tendencję. Kiedy Arsenal nie potrafił obronić czterobramkowej przewagi na St. James Park i tylko zremisował, większość obserwatorów była pewna, iż ich największy rywal do tytułu skorzysta z tego prezentu. Okazało się jednak, że nieobliczalny Wolverhampton sprawił niespodziankę i wygrał z drużyną Sir Alexa. Podobną sytuację mamy teraz: Arsenal nie wygrywa arcyważnego spotkania z Sunderlandem a Manchester przegrywa z Liverpoolem. Jeżeli ta zależność okaże się trwała, to z całą pewnością będziemy mieli ekscytujący finał rozgrywek. Tym bardziej, jeżeli uświadomimy sobie, że Arsenal ma tylko 3 punkty straty i jeden mecz rozegrany mniej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24