Przerwał studia dla futbolu, kibicuje Crvenej Zveździe. Poznajcie Miroslava Covilo

Justyna Krupa/Gazeta Krakowska
Miroslav Covilo przedłużył kontrakt z Cracovią
Miroslav Covilo przedłużył kontrakt z Cracovią Andrzej Banaś/Polska Press
Kilka rzeczy wyróżnia Miroslava Covilo na tle reszty graczy „Pasów”. Jest nie tylko najwyższy z całej kadry Cracovii. Nie tylko najlepiej radzi sobie w grze w powietrzu. Teraz będzie też najlepiej zarabiał.

Weronika Nowakowska-Ziemniak: Każda z nas jest trochę próżna

Tydzień temu bośniacki Serb Miroslav Covilo przedłużył kontrakt z Cracovią aż do 2018 roku. Co – oprócz znacznej podwyżki – skłoniło go do tego kroku? W końcu jeszcze niedawno zdobywał wicemistrzostwo Słowenii, debiutował w europejskich pucharach. Dlaczego więc zdecydował się na dłużej związać z klubem, który szykuje się do batalii o utrzymanie w ekstraklasie? – Kibice mnie tu wspierają, a Kraków to piękne miasto. Dobrze się tu czuję – podkreśla Covilo. I przekonuje: – Jeśli Bóg da, to w tym sezonie Cracovia utrzyma się w ekstraklasie.

Sportowo pobyt w „Pasach” od początku był dla niego udany. Ale poza boiskiem nie zawsze było łatwo. – Zwłaszcza z powodu bariery językowej. Teraz zaczynam już rozumieć wiele polskich słów. Bardzo pomaga mi Sreten – tu Miro wskazuje na swojego rodaka, Sretena Sretenovicia. – Jego przyjście do klubu okazało się dla mnie bardzo ważne. Dzięki niemu mam też lepszy kontakt z resztą zespołu. Odkąd zimą Sretenović trafił do Cracovii, Serbowie stali się nierozłączni. Wcześniej obaj grali w słoweńskich klubach, ale zaprzyjaźnili się dopiero w Krakowie. – Kiedy Miro przyszedł do FC Koper, to ja akurat opuszczałem Słowenię. Tam się więc nie spotkaliśmy – wyjaśnia Sreten. – Po treningach najwięcej czasu spędzamy w Bonarce – zdradza Covilo. – Tam jeździmy na obiad, na kawę. Często też oczywiście przesiadujemy na Rynku. Tam też mi się bardzo podoba. Przyznaję, że teraz znacznie więcej czasu spędzam ze Sretenem, niż z rodziną. Tym bardziej że żona i dziecko obecnie są jeszcze w Serbii. – Teraz, gdy przedłużyłem kontrakt, na pewno do mnie dołączą – stwierdza Covilo.

29-latek dość długo grał tylko w rodzimej lidze i późno zdecydował się na zagraniczne wojaże. To efekt tego, że na początku miał pokaźną „wyrwę” w piłkarskim CV. Bo wcale nie wierzył, że zostanie piłkarzem. Poszedł na studia, miał zostać magistrem wychowania fizycznego. – Możliwe, że gdybym nie miał tych dwóch lat przerwy w karierze, to zaszedłbym w piłce dalej – przyznaje. Wszystko przez to, że Miro był wyjątkowo karnym i zdyscyplinowanym dzieckiem. Jak mu ojciec nakazał przerwać marzenia o piłkarskiej karierze i zająć się nauką, to grzecznie posłuchał. – W Bośni grałem jako napastnik, strzelanie bramek świetnie mi szło. Byłem najlepszym strzelcem tamtych rozgrywek. Ale decyzja ojca była taka, że mam iść na studia. No to poszedłem – wspomina.

Choć trudno w to uwierzyć, dał sobie spokój z regularnymi treningami. – Przez prawie dwa lata nie miałem wiele wspólnego z profesjonalną piłką, grałem tylko na hali i z kolegami – przyznaje. Dopiero jeden z jego dawnych trenerów przekonał go, że warto, by wrócił do futbolu. A co ważniejsze, ojciec przestał się już upierać przy tych studiach. – W końcu tata przekonał się, jak ciężko mi żyć bez piłki – przyznaje Covilo. – To jego zasługa, że wróciłem. Zacząłem od czwartej ligi, ale w końcu udało mi się dojść do poziomu ekstraklasy. Po wznowieniu gry w piłkę próbował kontynuować naukę, choć miał na to coraz mniej czasu. Serbskie media żartowały z niego, że będzie piłkarzem-profesorem. Ale niewykluczone, że Covilo jeszcze zdobędzie upragniony dyplom. – Zostały mi jeszcze dwa egzaminy. Myślę, że uda mi się skończyć studia. Teraz nie mam czasu tym się zająć. Ale liczę, że w grudniu – gdy będzie dłuższa przerwa w rozgrywkach – uda mi się wszystko pozdawać – podkreśla.

Studia nie poszły na marne też z innego względu. – Wybrałem specjalizację piłkarską, ale dużo grałem w koszykówkę i siatkówkę. Dzięki temu pracowałem też nad takimi „niepiłkarskimi” atutami, jak skoczność – wyjaśnia. – Ponadto, z racji tego, że na studiach miałem zajęcia z anatomii, to lepiej poznałem swój organizm. Ale nie na tyle, żeby samemu diagnozować sobie kontuzje – zastrzega. Z siatkówką do końca się nie rozstał. – W Słowenii w wolnych chwilach grałem z kolegami w siatkówkę plażową. W Polsce nie znalazłem na razie żadnego takiego hobby, czegoś, co mógłbym robić poza graniem w piłkę. Zostało mi tylko picie kawy ze Sretenem – kwituje.

Przez lata Covilo grał i studiował w Nowym Sadzie. Teraz zapewnia, że to najlepsze miasto świata. Ale przyszedł na świat nie w Serbii, a na terenie dzisiejszej Bośni. – Urodziłem się w Mostarze, ale moja rodzina mieszka w pobliskim Nevesinje. Teraz, kiedy tylko mam wolną chwilę, odwiedzam to miejsce. W tej chwili w Mostarze mieszkają praktycznie tylko Chorwaci i Bośniacy. Ci pierwsi w zachodniej części miasta, ci drudzy – we wschodniej. Przed wojną w mieście było też sporo Serbów, ale teraz w tej okolicy jest ich już nieliczna grupa – przyznaje. Gdy Miro miał 7 lat, bośniacka część Mostaru była oblegana przez siły chorwackie, podczas tzw. wojny chorwacko-bośniackiej. W sytuacji, gdy dwie dominujące w tym regionie grupy etniczne – Chorwaci i Bośniacy – walczyli ze sobą, serbska ludność znalazła się między młotem a kowadłem. – Zaraz na początku większość Serbów została z Mostaru wypędzona. Wiele osób po prostu uciekło do Serbii. Moja rodzina została wtedy w Nevesinje, bo to była mała miejscowość i było tam trochę spokojniej. W tamtym okresie zarówno Chorwaci, jak i Bośniacy byli nastawieni wrogo wobec tamtejszych Serbów – wyznaje Covilo.

Może to właśnie wojenne wydarzenia tak ukształtowały jego psychikę, że dziś jest nieufny. W Cracovii Miro długo sprawiał wrażenie wyalienowanego. Nie zna angielskiego, rzadko się uśmiecha. Nawet serbskie media pisały o nim jako o człowieku „skromnym i wycofanym”. – To prawda, że jestem raczej skryty, zamknięty w sobie. Potrzeba mi czasu, by nawiązać z kimś dobry kontakt – przyznaje. Jedynie Sretenović natychmiast okazał się dla niego niczym niespodziewanie odnaleziony brat. Tylko jeden temat powoduje, że zaczynają się kłócić. Wystarczy zapytać, komu kibicują w Serbii. – Ja jestem za Zvezdą! – woła Covilo. – Nieprawda, Miro skrycie marzy o tym, żeby odejść do Partizana – śmieje się Sretenović. – Czasem się kłócimy o te klubowe sympatie, jak teraz ostatnio, przy okazji derbów Belgradu – przyznaje Covilo. – Ale bić to go nie biję, bo jesteśmy przyjaciółmi – poklepuje kolegę po plecach. – On idzie oglądać mecz w koszulce z czerwoną gwiazdą, a ja w koszulce Partizana – dodaje Sretenović.

Ostatnie derby Belgradu przerwano z powodu poważnych zamieszek, ale w serbskim futbolu chaos panuje nie tylko na trybunach. – Kluby w Polsce płacą lepiej, niż serbskie. Jasne, tu też zdarzają się takie, które zalegają z płatnościami, ale w Serbii większość zespołów ma takie problemy – macha ręką Covilo. Dlatego obaj grożą, że na piłkarską emeryturę nie wrócą do ojczyzny. – Znajdziemy sobie razem jakiś fajny klub gdzieś w Azji – śmieją się.

Gazeta Krakowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24